Miłość ci wszystko wybaczy

Czym jest miłość? W jakiej mierze się ją znajduje, a w jakiej buduje? Czy „prawdziwa” miłość wybaczy wszystko i pokona wszelkie przeszkody?
Psychologia

Miłość – to chyba najczęstszy przedmiot refleksji w historii świata. Niby rozumiemy, co to znaczy być zakochanym, łatwo nam też porównywać obecne uczucia z wcześniejszymi doświadczeniami lub z odczuciami innych. Ale czy emocje, które z natury rzeczy są przecież bardzo płynne, zmieniają się i umykają porządkowi logicznemu, mogą w ogóle stanowić podstawę definicji? Czy jesteśmy w stanie obiektywnie zdefiniować miłość? Czy jest ona bardziej zjawiskiem neurologicznym, czy może romantyczną ideą, czy też po prostu uniwersalnym banałem? Jak wpływają na nią kultura i wychowanie? Dlaczego niektóre pary pozostają w tej samej relacji przez całe życie? Czy to magia, uzależnienie niczym od narkotyku, czy może czysta biologia? A przede wszystkim: czy miłość naprawdę zajmuje w życiu najważniejsze miejsce? Czy potrafi pokonać wszystko? To pytania, na które prawdopodobnie nie ma prostych odpowiedzi. Spróbujemy jednak ich poszukać wraz z terapeutką par i seksuolożką Elą Trandziuk. 

Małgosia Kwiatkowska: Elu, czy da się zdefiniować miłość? Co to znaczy: prawdziwa miłość? 

Ela Trandziuk: Ponieważ każda para jest unikalna, miłość również przybiera różne formy. Każdy człowiek ma własną definicję miłości, a to, co dzisiaj za nią uważamy, mogło mieć zupełnie inne znaczenie dla pokolenia naszych dziadków czy pradziadków. Nasi przodkowie rzadziej zastanawiali się nad naturą kochania, ponieważ ich podejście do życia było zupełnie inne. Pytasz, kiedy miłość staje się prawdziwa. Czy można uznać za prawdziwą miłość tę, która trwa? Osobiście wierzę, że jeśli istnieje miłość, to już sama w sobie jest prawdziwa, a jej brak także jest prawdą. Trudno mi sobie wyobrazić coś takiego jak nieprawdziwa miłość. Jej zakończenie najczęściej nie oznacza, że nigdy nie istniała. Często po prostu coś się zmienia, cele ulegają modyfikacji, a wyznawane przez partnerów wartości zaczynają się znacząco różnić. 

MK: A jak Ty sformułowałabyś definicję miłości? 

ET: Dla mnie miłość to przede wszystkim czasownik. Nie chodzi mi jedynie o samo uczucie, ale o konkretne akty. Choć może to brzmieć mało romantycznie, nie zawsze chodzi o wykwintną kolację we dwoje pod wieżą Eiffla, chociaż taka okazja z pewnością byłaby wyjątkowym przeżyciem. Mniej mi chodzi również o wymyślanie drogich prezentów, nawet jeśli są spersonalizowane i doskonale trafiają w potrzeby, gusta czy upodobania. Najważniejsze aspekty miłości dostrzegam w codziennych działaniach, zwłaszcza wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne – w trudnych chwilach kryzysu lub choroby. Ale także w prostych, pozbawionych liryzmu obowiązkach, takich jak wyrzucanie śmieci, sprzątanie, zakupy czy gotowanie. To właśnie w tych zwyczajnych czynnościach szukamy drogi do siebie, starając się zrozumieć drugą osobę.  

MK: Deklaracji miło się słucha, ale za nimi muszą pójść czyny? 

ET: A właściwie deklaracja bez czynów staje się wydmuszką. Ładnie wygląda, ale w środku znajduje się niewiele treści. 

MK: Z drugiej strony dobrze jest słyszeć słowa „kocham cię”. 

ET: Ważne są też prostsze słowa: „lubię cię”, „smakuje mi zupa, którą przygotowałeś”, „jesteś kochany, że odebrałeś buty od szewca”, „dziękuję, że pamiętałaś o moich ulubionych rogalikach i kawie w sobotni poranek”. Samo „kocham” jest ważne, ale czasem może być ono ukryte w innych słowach: „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Nie bójmy się siebie nawzajem nimi obdarowywać. Nie od święta, lecz na co dzień.  

MK: Czyli, jak rozumiem, mniej widzisz w miłości magii, romantyzmu, uniesienia, a więcej codziennego życia, wspólnego budowania normalności, ale też wypracowywania komunikacji opartej na wzajemnym szacunku i otwartości na drugiego człowieka, a do tego współpracy? 

ET: Oczywiście w definicji miłości z pewnością mieści się również aspekt uczucia. Wierzę, że nie bez powodu w organizmach dwóch spotykających się osób dochodzi do pewnego poruszenia. Badania wskazują, że pobudzane przez innego człowieka substancje chemiczne w naszym mózgu mogą wywoływać u nas przyzwyczajenie do niego, a w konsekwencji pewnego rodzaju uzależnienie. Niemniej jednak inne badania sugerują, że z upływem czasu ten mechanizm słabnie. Mnie samej bijące szybciej serce, motyle w brzuchu zdecydowanie bardziej kojarzą się z zauroczeniem. Bez wątpienia marzymy o nim, bo w pewien sposób nas uskrzydla i sprawia, że piękne cechy świata, danej osoby oraz nasze własne stają się bardziej wyraziste. Zakochanie może również stanowić motywację do poszukiwań prawdziwie bliskiego kontaktu z inną osobą. 

MK: Z kolei pragnienie kontaktu i potrzeba relacji są zakodowane w naszym DNA, stanowiąc nieodłączny element ewolucyjnej natury człowieka, który zgodnie ze swoją biologią dąży do przedłużenia gatunku i prokreacji. Zastanawiam się jednak, czy to jedyny cel, który przyświeca długotrwałym związkom. Czasem zdarza się, że miłość wynika z pragmatyzmu, a wybór partnera lub partnerki dokonywany jest z bardzo konkretnego powodu. Kultury o bardziej tradycyjnym charakterze mogą narzucać ściśle określone role płciowe, podczas gdy w społeczeństwach liberalnych istnieje większa tolerancja dla różnorodności w relacjach. Nawyki związane z randkowaniem oraz etapy i formy wyrażania miłości także mogą się znacząco różnić. To, jak postrzegają miłość Polacy, znaczy zupełnie co innego dla mieszkańców Chin, Stanów Zjednoczonych czy Nowej Zelandii. I nasuwa się pytanie: co stanowi główny fundament miłości? Być może jest to mieszanka wszystkiego – ewolucji, biologii i kultury? 

ET: Poniekąd tak. Miłość kształtuje się poprzez nasze doświadczenia, uczucia, reakcje chemiczne w mózgu oraz zapisane w naturze potrzeby, jak również oczekiwania kulturowe. Można spojrzeć na nią z różnych perspektyw: naukowej, emocjonalnej, historycznej, duchowej, prawnej lub po prostu indywidualnej. Mnie najbardziej kojarzy się z głębokim przywiązaniem do drugiej osoby, a także z akceptacją samego siebie. Elementem, który zdaje się utrzymywać relację przez długi czas, jest zaangażowanie. Oczywiście, jak podkreśliłaś, warto pamiętać, że pod pojęciem miłości dla mieszkańców Chin może się kryć zupełnie coś innego niż dla Europejczyków. Ale niekoniecznie musi chodzić o różnice kulturowe, mentalne czy o kontekst. Jeśli dwie osoby nazywają to, co między nimi istnieje, kochaniem, a obie funkcjonują w tym z zadowoleniem, bez stałego poczucia cierpienia, uznaję to za miłość. Nie miałabym odwagi tego podważać. Jednak w przypadku, gdy w miłości pojawia się pewien rodzaj dysfunkcji, warto się zastanowić, co naprawdę ją definiuje i czy nie mylimy jej z czymś innym. 

MK: Dotknęłaś istotnej sprawy. Co zatem, gdy poczucie przynależności łączy się z bólem? Dlaczego ktoś zgadza się na przemoc i mówi: „Nie mogę jego/jej zostawić, ponieważ jego/ją kocham”? 

ET: Gdy w trakcie mojej pracy słyszę od pacjentów słowa „Nie mogę”, traktuję je jako „Nie chcę”. Interpretuję to jako istnienie jakiegoś powodu, dla którego podejmujemy świadomą decyzję o nieprzeprowadzaniu zmian. Ważne jest podkreślenie tego, że w żadnym razie nie chodzi tu o oskarżanie kogokolwiek. Przeciwnie, taka sytuacja wzbudza we mnie zrozumienie. Mam kontakt z osobami będącymi ofiarami przemocy i zdaję sobie sprawę, że naruszenie domowej równowagi opartej na maltretowaniu czy nękaniu często przewyższa czyjeś możliwości. To może być związane z ogromnym lękiem przed konsekwencjami zmiany obecnego stanu rzeczy. Wierzę, że osoby doświadczające fizycznego lub psychicznego cierpienia, wcześniej czy później, próbują sięgnąć po pomoc. Wówczas stają przed trudnym wyborem – decyzją o odejściu, przerwaniu relacji, lub nawet ucieczce. To ogromne wyzwanie związane z koniecznością budowania życia od nowa. 

MK: Ale czy taką relację powinniśmy nazywać miłością? Czy ofiara może swojego oprawcę kochać mimo wszystko? 

ET: Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to jedyna definicja miłości, którą zna. Niestety, przemoc częściej dotyka kobiet. Ich postrzeganie świata mogło zostać ukształtowane przez doświadczenia z domu, gdzie dochodziło do przemocy. Prawdopodobnie ojciec znęcał się nad matką, a następnego dnia rodzice, przytulając się, wyznawali sobie miłość. W takich sytuacjach może kształtować się przekonanie, że kochanie wiąże się z cierpieniem. Tak jak już wspomniałyśmy, nie istnieje jedna, uniwersalna definicja miłości. I nie byłabym w stanie kategorycznie odmówić nikomu, nawet osobie pogardzanej czy wykorzystywanej, prawa do jej odczuwania. Oczywiście, mogę przyjrzeć się temu uczuciu, rozmawiać o nim, zrozumieć, co się za nim kryje, upewnić się, czy nie jest mylone z czymś innym. Na tym koniec. 

MK: Pewnie podobnie jest z odpowiedzią na pytanie, czy miłość może wszystko wybaczyć? 

ET: Może, jeśli chce. Ale nie musi. Twoje pytanie rodzi kolejne: co to jest „wszystko” i co to znaczy „wybaczyć”? Znów definicje mogą być różne. I pewnie obie jesteśmy w stanie wskazać historie, gdzie warto było wybaczyć, ale też takie, gdzie nie. Do tego zdarzają się scenariusze, kiedy ktoś nie jest w stanie tego zrobić i nigdy nie będzie. 

MK: Zwłaszcza w sytuacji, gdy zaufa, zaangażuje się w relację, a druga osoba go rani. A gdy pojawia się kłamstwo, dochodzi do zdrady, czy to oznacza, że tak naprawdę miłości zabrakło?  

ET: To może być wynik wielu bardzo indywidualnych czynników, ale nie możemy z góry zakładać, że zabrakło miłości. Pamiętajmy, że ona może ewoluować i zmieniać się wraz z upływem czasu, a jej brak nie zawsze musi być jedynym powodem problemów. Warto się zastanowić, czy historia nie jest następstwem innych trudności. Rozmowa o potrzebach i oczekiwaniach może pomóc zrozumieć, co doprowadziło do złamania zaufania. Czasami konieczne jest podjęcie decyzji, czy relacja ma szansę na naprawę i czy obie strony są gotowe zaangażować się w ten niełatwy, wymagający cierpliwości i pracy, proces. Ważne jest również zrozumienie granic i konsekwencji. Niekiedy jedynym wyjściem może okazać się zakończenie związku. 

MK: Mam wrażenie, że znowu niezwykle istotne są: kontakt ze sobą oraz kontakt z drugim człowiekiem. Różne osoby rozumieją miłość na swój sposób, w zależności od ich osobistych historii, wartości i doświadczeń życiowych. W ten sposób budują własne rozumienie świata. I nie da się zmierzyć, kto ma w tym więcej racji, a kto się myli.  

ET: Nie odczuwam potrzeby, aby ktoś ustalił taką definicję miłości, która byłaby bliska zarówno mojej, jak i Twojej. Przecież na różnych etapach życia sami dla siebie nadajemy miłości różne znaczenia. Obecnie obserwujemy znaczny wzrost liczby rozwodów, a coraz mniej osób decyduje się na zawarcie związku małżeńskiego. Czasem dochodzi do rozstania bez formalnych procedur sądowych, gdy zabieramy walizki, zamykamy drzwi i rozpoczynamy od nowa. Nie mam jednak przekonania, że relacja, która trwała kilka lat, z jakiegoś powodu nie mogłaby być nazywana miłością. Nie odbierajmy autentyczności temu, co się wydarzyło, nawet jeśli natrafiło na przeszkody i zostało przerwane. 

MK: Bo przecież my sami wciąż się zmieniamy. Budowaliśmy życie wspólnie, zgadzaliśmy się w najważniejszych kwestiach, ale zaczęliśmy widzieć świat na tyle rozbieżnie, że zamiast coś budować, zaczynamy działać na siebie destrukcyjnie. Najważniejsze jednak, by pokazywać prawdę o sobie, a nie najlepszą wersję siebie. Inaczej szanse na solidny fundament są niewielkie. 

ET: Prawda jest istotna. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, że do relacji, na której mi zależy, wprowadzam jakiekolwiek złudzenia na swój temat. Nie zawsze łatwo przychodzi nam wyrażanie swojej prawdziwej natury, ale równie ważne jest, aby stanąć twarzą w twarz z naturą partnera. Z tego powodu mogą pojawić się trudności, tak zwane kanty. Moim zdaniem nie chodzi jednak o to, aby relacja była całkowicie pozbawiona takich wyzwań. Dlatego też kiedy słyszę podczas rozmowy w gabinecie o rozumieniu się z kimś bez słów, zapala mi się czerwona lampka. Brak kłótni oznacza dla mnie tyle, że co najmniej jedna osoba w tej relacji nosi w sobie lęk – może obawia się stracić tę relację lub zostać zauważoną w sposób, w jaki nie chce być widziana. Przyjmowanie prawdy o sobie i o kimś drugim to naprawdę trudna praca, podobnie jak w życiu – rozwój ma swoją cenę, a zmiana to wybór między jednym trudem a innym. Wszystko zależy od nas, który trud wybierzemy. 

MK: Wspomniałaś o częstych rozwodach i braku chęci zawierania małżeństwa. Gdzie widzisz tego przyczyny? Coś nam nie wychodzi? Czy nie stać nas dziś na poświęcenie? Chcemy przyjemności, a nie trudu?  

ET: Po pierwsze wydaje mi się, że obecnie odczuwamy bardzo silne pragnienie trwałego i nieprzerwanego szczęścia. Mamy niewielką tolerancję na cierpienie, poczucie bezradności, brak sensu, czy też na niepowodzenia. W tym procesie niezaprzeczalną rolę odgrywają media społecznościowe. Dodatkowo cały świat stoi przed nami otworem. Kiedy budzi się w nas chęć poznania kogoś nowego, pozostaje tylko sprawdzić, czy stać nas na podróż, i znaleźć wolny termin w kalendarzu. Niestety, im więcej opcji mamy do dyspozycji, tym trudniej jest nam faktycznie dokonać wyboru. Pojawia się złudne poczucie, że jeśli coś nam się nie spodoba w jednej osobie, to przecież za chwilę spotkamy kogoś, kto bardziej będzie odpowiadać naszym oczekiwaniom. Po drugie coraz częściej zastanawiamy się, jaką rolę pragniemy w życiu odgrywać, zadajemy sobie pytania, czy chcemy założyć rodzinę, czy chcemy mieć dzieci. 

MK: Z innej strony zastanawiam się, czy podejmowanie głębokiej refleksji na swój temat nie powoduje, że skupiamy się bardziej na tym, czego sami pragniemy, zamiast na potrzebach drugiej osoby. Trudno nam znaleźć kompromis, spotkać się po drodze i wspólnie budować szczęście, co w konsekwencji oznacza rezygnację z miłości. 

ET: Zdecydowanie tak. Mamy do czynienia z rozprzestrzeniającą się, niezbyt zdrową kulturą ego skoncentrowanego na sobie i na własnych potrzebach kosztem potrzeb innych. Pragnienie znalezienia partnera idealnego jest naturalne. Obawiam się jednak, że możemy go szukać w nieskończoność, ponieważ nikt nie będzie w stanie zaspokoić naszego głodu, naszych wymagań.  

MK: Ta kultura sprawiła, że bardziej poruszamy się wokół „ja” niż wokół „my”. A chyba się zgadzamy, że „my” jest miłości bardzo potrzebne? 

ET: Często podkreślam ten fakt w rozmowie z moimi pacjentami podczas terapii par lub pracy indywidualnej. Oczywiście nie chcę zaniżać wartości relacji „ja” – „ja”. Jednak moim zdaniem równie istotna jest relacja „ja” – „my”. Mamy obecnie duże trudności z utrzymaniem lub nawet budowaniem relacji, co prowadzi do frustracji, cierpienia i osamotnienia. Prognozy mówią, że do 2050 roku około jednej trzeciej społeczeństwa może doświadczyć tego poczucia. Nie są zaspokajane podstawowe potrzeby bliskości, przynależności i wspólnoty, istotne dla każdego z nas.  

MK: Tym bardziej jestem przekonana, że warto stawiać czoła trudnościom, walczyć o miłość. 

ET: Nie tracąc wiary w to, że mamy szansę wspólnie coś stworzyć. Uważam, że inspirującą myślą jest świadome i aktywne podejmowanie decyzji przez dwie osoby. Istnieją pary, które pragną rozwijać tę umiejętność. Zdarza się, że przychodzą na konsultacje, aby z niezaangażowanym emocjonalnie specjalistą omówić wspólne sprawy, poddać je wspólnej refleksji, doskonalić wzajemną komunikację. Jestem pod wrażeniem, jak niektórzy potrafią komplementować partnera/partnerkę, pamiętają o cechach, które w sobie lubią, obdarzają się przyjaźnią i zwyczajnie dostrzegają siebie nawzajem. Widzę tu dużą samoświadomość, dzięki której może rodzić się nowa prawda i nadzieja dla relacji. Oczywiście nie zawsze jesteśmy gotowi, by odsłaniać niekoniecznie najjaśniejsze strony siebie. W dzisiejszych czasach odczuwamy globalne wyczerpanie, spowodowane różnymi czynnikami: brakiem słońca, niedostatkiem wypoczynku, przytłaczającą pracą, a także problemami zdrowotnymi czy rodzinnymi.  

MK: Zwyczajnie też nie jest łatwo znaleźć na taki dodatkowy wysiłek czas. Poza tym praca nad związkiem wymaga od nas nie tylko zaangażowania, lecz także pewnego rodzaju odwagi. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale moim zdaniem warto pamiętać, że miłość zawsze niesie ze sobą ryzyko – możemy doświadczyć bólu, nasze plany mogą nie wyjść, a rzeczywistość może nas zaskoczyć. Mimo wszystko dla samej idei miłości warto podjąć to ryzyko i próbować. 

ET: Z całą pewnością tak! Nikt na świecie przecież nie zaoferuje nam zwycięskiego losu na loterii. Nawiązanie relacji zawsze wymaga podjęcia pewnego ryzyka. Jednak jeden aspekt bardzo mnie w tym ryzyku intryguje. Często obawiamy się, czy nasz partner będzie dostatecznie cierpliwy, aby każdego dnia wybierać właśnie nas. Tymczasem sami także nie jesteśmy w stanie nikomu tego zagwarantować. Bo nie znamy przyszłości, nie wiemy, czego będziemy pragnąć za pięć lat. Bycie razem zawsze niesie ze sobą pewną dozę niepewności po obu stronach. 

MK: I nie widziałabym w tej niepewności niczego złego. Może to i dobrze, że nie znamy zakończenia naszej historii – bez względu na to, czy jest ono radosne, czy smutne. Dla mnie pewna dawka tajemnicy stanowi integralną część definicji miłości. 

ET: Zdecydowanie tak. Pary, które z góry dostawałyby odpowiedź, że ich drogi mogą się rozejść w trudnych okolicznościach, być może zniechęciłyby się już na samym początku. Z drugiej strony pewność co do trwania związku do końca życia wydaje się trochę monotonna. Brak konieczności wysiłku i starań eliminuje jakąkolwiek potrzebę działań.  

MK: Konkludując: pracujmy nad miłością i nie bójmy się kochać. Nie obiecujemy, że zawsze się opłaci, ale bez podjęcia ryzyka nie dowiemy się, jaki owoc wyda nasz wkład w relację.  

ET: Zwłaszcza że bez miłości ciężko jest funkcjonować. Nie przez przypadek wiele osób na świecie, niezależnie od wieku, szuka jej i łaknie. To pokazuje, jak pragniemy kochać i być kochani. Potrzebujemy siebie nawzajem. Mam poczucie, że jesteśmy powołani do kochania. To jest nasza życiowa misja. 

MK: Piękne zakończenie naszych rozważań – jesteśmy powołani do kochania. Bez względu na to, co ono dla nas znaczy. Czy jest dla nas bardziej trudnym doświadczeniem, czy może przyjemnym uniesieniem, czy rozsądnym wyborem, czy też tymczasowym lub stałym uzależnieniem od innego człowieka. A może czasem warto miłość zostawić niewysłowioną, zapomnieć o regułach i się w niej zanurzyć. Jej przypływy i odpływy pozostają odporne na naukowe pomiary czy behawioralne analizy. Być może powinniśmy po prostu pozostawić tę tajemnicę nieodkrytą. Może to dobry znak, jeśli nie jesteśmy w stanie do końca ponazywać miłości, opisać jej w kilku słowach, zamknąć w jednej definicji. To znaczy, że nadal kochamy. Każdy na swój sposób. Dziękuję, Elu, za rozmowę. 

ET: Ja Tobie również. I życzę wszystkim miłości, jakiej potrzebują. 

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *